Rogate Ranczo po naszemu
Nie mogliśmy wziąć udziału w Rogatym w tym roku. Kilka dni przed zawodami Albus wylądował (wiadomo, nie sam, my razem z nim;) na pogotowiu weterynaryjnym ze spuchniętą łapą. Pani weterynarz szukała przyczyny i szukała. Zrobiła 2 zdjęcia rentgenowskie (do trzymania wyrywającego się i sapiącego malamuta i Dominik i ja to było za mało) na archaicznym już sprzęcie, który wymagał utrzymania w określonej pozycji psa na wysokim stole – niełatwe. Szukała i znalazła! Wymyśliła. Orzekła, że to zwichnięcie, pewnie spowodowane tym, że zeskoczył z kanapy. Chociaż na zdjęciach nie było śladu po jakimkolwiek urazie. I z taką diagnozą odjechalibyśmy o 2 w nocy, gdyby nie Dominik, który trzymając do zdjęcia mocno i blisko siebie Albusa wykrył na jego łapie wielkiego ropnia. To była przyczyna spuchnięcia. Zaczęło się jego usuwanie, wycie psa, okrutny zapach ropy i krwi, moje mroki przed oczami. Akcja zakończona późną nocą albo wczesnym rankiem. Rana goi się powoli, Albus nie chce spać w skarpetce, brał już 3 razy antybiotyk.
I jak ta rana ma się zagoić skoro podczas naszych wybiegów każda woda, sadzawka, rozlewisko, bagienko musi być nawiedzone przez Albusa? Nie odpuści, nie ma szans. Tydzień temu u mnie na wsi pod Oświęcimiem, jak i dzisiaj w Dziekanowicach na łąkach, gdzie mogę go swobodnie odpiąć ze smyczy i pozwolić truchtać po swojemu, jak tylko wyczuł wodę – nie było już szans go zatrzymać. Jak wyszedł z pierwszego, potem drugiego i trzeciego rozlewiska był cały brudny, ale przede wszystkim – jaki szczęśliwy! Truchtamy razem, ale osobno. I dobrze nam tak.